licznik czsu odwiedzin

Jesteś już:

0:00:00

czwartek, 30 grudnia 2010

Emocje...

Nie wiem co sie ze mna dzieje...
Miotaja mnie emocje-raz mi sie chce plakac,raz jestem tak zla,ze moglabym wszystkich pobic,a za jakis czas funkcjonuje normalnie i smieje sie zartujac jakby nigdy nic...
Jesli chodzi o zlosc,to wkurzaja mnie wszyscy,poczawszy od rodzicow,poprzez meza,na tesciach konczac.
Wczoraj dowiedzialam sie,ze moi rodzice przyjada do nas w odwiedziny dopiero,gdy dziecko bedzie juz na swiecie.Nie oczekiwalam,ze zjawia sie od razu,kiedy tylko dowiedza sie,iz jestem w ciazy ani ze beda przy mnie podczas wizyt u lekarza i ogladania dzidziusia na USG,ale bylam na 100% pewna,ze przyjada pod koniec ciazy,zwlaszcza mama.Bo jakos nie moge sobie wyobrazic,jak mozna nie chciec byc w szpitalu gdy rodzi corka-jedyna corka rodzi pierwsze dziecko,ktore zarazem bedzie pierwszym wnukiem lub wnuczka dla moich rodzicow...?
Nie wiem dlaczego moja mama nie czuje tego,ze fajnie byloby zobaczyc mnie w ciazy nie tylko na zdjeciach,ze moglaby dotknac brzucha i poczuc jak dzidzius kopie...po prostu nie czaje,jak ona moze nie miec w sobie takich uczuc,jakiegos takiego instynktu,ktory podpowiadalby jej,ze powinna wtedy przy mnie byc.
Na dodatek moja tesciowa zlamala reke,w zasadzie to tylko pekniecie kosci ale od dwoch tygodni ona robi z tego prawdziwe wydarzenie roku.Staram sie jej pomagac jak moge,ale jestem bardziej zmeczona psychicznie jej wyzalaniem sie niz fizycznie obowiazkami domowymi.W dodatku zaczyna wymyslac rzeczy,ktore mnie draznia-uparla sie,ze na swieta bedziemy miec wszystkie potrawy,ktore ona zawsze robi,lacznie z wypiekaniem ciastek,bo musza byc domowej roboty.Wszystko przygotowalam ze szwagierka i myslalam,ze na tym sie skonczy ale teraz przed nami koniec roku i mamy go spedzic z tesciami,wiec znow zaczyna narzucac swoje pomysly.Denerwuje mnie to,bo to koniec piatego miesiaca mojej ciazy i szybciej sie mecze,nie jestem w stanie prowadzic swojego domu,bywac codziennie u tesciow i sluzyc pomoca oraz dodatkowo spelniac zachcianki tesciowej odnosnie domowych ciast i podobnych dupereli.Kupilabym takie ciasto i sprawa zalatwiona ale ona nie chce sie zgodzic,mimo,iz sama go nie moze zrobic!
Zawsze mi pomagala wiec zaciskam zeby ale poniewaz to robie,wyladowywuje zlosc na mezu i obecnie jestesmy w fazie popokloceniowej-on sie stara zalagodzic sytuacje a mnie sie nawet nie chce rozmawiac...
Najchetniej zostalabym jutro w domu i przywitala Nowy Rok tylko z nim...
Generalnie ogarnia mnie jakis totalny smutek,taki dol jak kanion i nie moge sobie z tym poradzic.Chyba winna jest wszystkiemu wiadomosc,ze moi rodzice maja zamiar odwiedzic nas dopiero gdy juz bedziemy miec dziecko-powalilo mnie to i nie jestem w stanie o tym nie myslec...dzis w nocy spalam tylko 3.5 godziny,czuje,ze zaczyna bolec mnie glowa i caly czas chce mi sie plakac,a gdy wybuchne placzem przed mezem a on spyta dlaczego ronie lzy,to nie wiem czy bede potrafila mu wytlumaczyc bo przyczyna jest wiele rzeczy na raz...
Probuje sobie wytlumaczyc,ze to takie ciazowe emocje i normalne w tym stanie...i ze to przejdzie,potrzebny tylko czas i wsparcie kogos bliskiego...na rodzicow nie licze w 1%,tesciowie maja swoje narzekania i bolaczki,przyjaciele swoje zycie,zostaje wiec tylko maz...miejmy nadzieje,ze stanie na wysokosci zadania...!

wtorek, 14 grudnia 2010

Chlopiec czy dziewczynka-synek czy coreczka...?

Jutro wizyta u mojej lekarki-mam nadzieje,ze wszystko bedzie dobrze.
Badania wyszly mi nawet ok,poza tym,ze mam anemie to w miare reszta jest w porzadku.Czuje juz pukanie w brzuchu i wiem,ze to nasze Male tak sie rusza...puszczam muzyke relaksacyjna dla kobiet w ciazy w nadziei,ze nasz dzidzius juz cos slyszy z zewnatrz:o)
Moja rodzina rozkreca biznez klocac sie przy tym co niemiara...obrazajac sie na siebie,a przy okazji czasem i na mnie-chyba juz tak dla zasady.Ech...co te pieniadze z ludzmi robia?
Mnie to irytuje wiec staram sie nie uczestniczyc w ich utarczkach,choc czasem to jest trudne bo wszelkie zale i pretensje na siebie kieruja do mnie,tak zeby gdzies sie wygadac-wiec tak czy owak jestem wciagana w konflikty rodzinne.
Dobrze,ze chociaz ogolnie czuje sie dobrze,choc wciaz drze jesli tylko cos mnie zaboli czy nagle poczuje sie slaba i gotowa zemdlec lub jezeli wydaje mi sie,ze dzieciatko juz dluzszy czas sie nie rusza.Tlumacze sobie,ze wszelkie niedogodnosci jakie mam sa zwiazane z ciaza wiec moze mi byc slabo,krecic sie w glowie,czasem moze mnie cos uciskac w podbrzuszu czy moge miec problemy ze snem,ze dzidzius jest jeszcze tak maly,ze pewnie rusza sie calkiem sporo ale nie zawsze moge to odczuc.No musze jakos zdlawiac strach bo inaczej bede wpadac w panike albo zyc w stresie a to ani dla mnie ani dla dziecka nie jest dobre.
Kupilam sobie dwie pary spodni ciazowych,bo moj brzuszek urosl na tyle,ze dresy zaczely mnie uwierac.Trafilam akurat na ostatni dzien promocji wiec skorzystalam i za naprawde niewielka sume jak na odziez ciazowa,zakupilam jedna pare dzinskow i pare spodni materialowych.Moja przyjaciolka ma mi przyslac swoje rozne ciuszki ciazowe wiec na razie nie obkupuje sie w te rzeczy,zreszta dochodze do wniosku,ze to bez sensu kupowac wiele ubran ciazowych bo przeciez potem nie mozna ich uzywac-no chyba,ze w kolejnej ciazy.Bluzki wiec nosze te co mialam,tylko spodnie musialam sobie sprawic,ale jestem bardzo z nich zadowolona wiec jest ok.
Rodzina ze strony mojego meza czeka z niecierpliwoscia na wiadomosc,czy bedziemy miec synka czy coreczke.Ja tez juz nieco przejmuje ten nastroj niecierpliwosci...zastanawiam sie,czy jutro sie dowiemy?
Ostatnio przed dwoma tygodniami lekarka powiedziala nam,ze wydawalo jej sie przez chwilke,ze widziala cos co wskazywaloby na chlopca(mozna sie domyslic co widziala!),ale nie byla pewna bo plod byl jeszcze malenki i widocznosc byla kiepska bo sie wiercil,krecil i zamykal nozki.
Moze tym razem sie uda? Pamietam jak kiedys nam powiedziala,ze serduszko bije "na dziewczynke" i od tej pory nastawilam sie,ze bedzie corcia,teraz jak powiedziala,ze moze chlopiec,zaczelam wyobrazac sobie nasza rodzine z synkiem...dziwne jak szybko potrafimy zmienic tok myslenia...
Nam zalezy,zeby dziecko bylo zdrowe,bo przeciez to najwazniejsze jest ale chyba bardziej do tej pory myslalam o dziewczynce...moze dlatego,ze zawsze chcialam miec siostre a potem jakiekolwiek dziecko mialo pojawic sie w rodzinie,za kazdym razem chcialam,zeby to byla dziewczynka.
Ale zastanawialam sie rowniez jak to bedzie patrzec,gdy moj maz,moj brat i moj tata beda kopac mala pileczke z naszym synkiem...wiec chyba nie nastawiam sie jednak bardzo na dziewuszke-co bedzie to bedzie-dla nas to wielkie szczescie i powod do dumy i radosci...

piątek, 5 listopada 2010

Zycie nabiera kolorow...

Ech...bylam przedwczoraj na badaniu USG i krwi w kierunku ryzyka wad wrodzonych.
Balam sie bardzo,bo wlasnie podczas tego badania poprzednim razem dowiedzialam sie,ze ciaza obumarla-teraz mialam taki stres,ze gdy lezalam na lezance czekajac na lekarza,moj maz zaczal gladzic mnie po glowie...potem juz po badaniu powiedzial mi,ze widzial jak bardzo pulsuje mi krew w tym dolku nad obojczykami(tam jest aorta)...On tez sie denerwowal,bo widzialam,jak mu nogi podskakuja gdy siedzi,a tak robi gdy sie stresuje.
Ale jak tylko zobaczylam na ekranie naszego dzidziusia-ze urosl,ze ma raczki,nozki,ze sie rusza i ssie kciuk...juz mi bylo wszystko jedno co powie lekarka,oblala mnie fala spokoju i radosci.
To takie niesamowite,niby nic sie nie czuje w srodku a tam rozwija sie zycie-tworza sie kosci,organy,maluch sie porusza...natura jest cudowna!
Teraz jestem przeziebiona i lecze sie domowymi sposobami,ale nic nie jest mnie w stanie ani zasmucic ani wkurzyc-tak sie ciesze,ze wszystko jest w porzadku z naszym malenstwem,ze negatywne strony zycia mnie nie za bardzo obchodza.
Z moimi rodzicami rozejm-jakos powoli powoli do tego doszlo,zobaczymy na jak dlugo.Jutro mamy odebrac paczke,ktora nam wyslali.W paczce maja byc jakies polskie smakowitosci,wiec czekam z niecierpliwoscia.
Mysle o naszym dzieciatku codziennie,jeszcze nie dociera do mnie,ze bede rodzic,ze bedziemy miec swoje wlasne dziecko,ktore bedzie do nas mowic "mamo,tato",ale im wiecej o tym mysle,tym szerzej sie usmiecham.Przeciez to jest wlasnie moje wielkie marzenie-moja wlasna kochajaca sie i szczesliwa rodzina.Wyobrazam sobie jak to bedzie przewijac taka mala kruszynke,kapac ja wspolnie,wychodzic razem na spacer...to cos wspanialego.I pomimo,iz strasza mnie moje przyjaciolki,ze zawsze tylko mowi sie o dobrych stronach macierzynstwa a nie pokazuje tych nieprzespanych nocy,podkrazonych oczu,stosu butelek,pieluch,spioszkow i wiecznego balaganu w domu bo na nic nie ma czasu,to i tak nie sa w stanie zmienic mojego stanu szczesliwego uniesienia.Nawet po raz setny wstajac w nocy bede sie cieszyc,ze moge to robic bo mam do kogo wstawac,przebierajac maluszka bede myslec o jego cialku-gladziutkim i pachnacym mlekiem,karmiac go bede patrzec na jego twarzyczke probujac dostrzec do kogo jest podobne,itd...
Najniebezpieczniejszy okres ciazy dobiega konca,teraz bedzie juz latwiej bo mam nadzieje,ze nie bede odczuwac tak duzego stresu.
To jest niesamowite,piekne i najwspanialsze na swiecie-nosze pod sercem nasze dziecko... :o)
Zycie nabiera kolorow!:o)

piątek, 15 października 2010

Matka Natura...


Teraz czuje sie lepiej,dzis byla ladna pogoda(sloneczko i ok.20-23 stopni) wiec poszlam sobie na spacer do parku.Mamy tu niedaleko taki 
nieduzy park-drzewa,krzewy,laweczki...Wlozylam w uszy sluchawki,zapuscilam muze z mp3 i pomaszerowalam.Acha! Jeszcze skroilam 
na kawalki pol chleba,zeby nakarmic parkowe golebie:o) Bylo fajnie...tak sie wyciszylam po prostu,mimo ze muza w ucho dudnila...golebie przyjely mnie z nieukrywana radoscia,co bardzo poprawilo moj humor.Potem postanowilam po prostu chodzic,chodzic i...chodzic.No i jak tak chodzilam to nagle naprzeciw mnie wypelzl niewiadomo skad...zolw! Tak,bo tu w parkach sa zolwie:o)
Pamietam moj pierwszy raz kiedy natknelam sie na zolwia podczas spaceru z kolezanka i jej mala coreczka-tez w parku ale 
innym-przystanelam,otworzylam jape i spytalam szeptem(tak jakby pod wplywem mojego glosu ten zolw mial sie sploszyc i odleciec na 
przyklad!):"Monika,czy Ty widzisz to samo co ja???".Ta kolezanka uswiadomila mi,ze tutaj no normalka taki zolw i ze nie ma sie co dziwic.
No i teraz sie juz nie dziwie.Tak wiec dzis powitalam kumpla zolwia szerokim usmiechem,poklepalam go po skorupie,zrobilam mu zdjecie i 
poszlam dalej.No i natknelam sie na nastepnego-byl jeszcze fajniejszy bo biegl jak zajac prawie...no moze ciut przesadzilam;o) Ale byl jak na zolwia bardzo szybki i kompletnie mnie olal przemaszerowujac tuz przy moich nogach...
Ech,powinnam pracowac w zoo!
Zachwyca mnie przyroda...a na punkcie zwierzat mam pozytywnego hopla-wyjatek stanowia karaluchy!:o)
A!Tu powszechne sa tez jaszczurki-wychodza wieczorami,wspinaja sie po scianach budynkow,wchodza na balkony,itd.Pamietam,ze kiedys jedna wlazla nam do domu i martwilam sie,co bedzie gdy gdzies sie zaklinuje,gdy bedzie chciala sie schowac i tam umrze...i zacznie niemilo pachniec...ale moj maz,ktory w takich przypadkach bardzo sie przydaje,gdyz jest "tubylcem" i wie co robic gdy ja nie wiem,zlapal ja za pomoca...miski-po prostu ja przykryl ta miska i jaszczurka do niej sama weszla,no i ja wypuscilismy na balkon:o)
Nie zapomne mojego brata z zona gdy pierwszy raz taka jaszczurke zobaczyli gdy 
bylismy razem na wczasach i przyszla na werande...myslalam,ze moj brat sie 
zabije pedzac po aparat,zeby zrobic zdjecie!Nie wiem czy ta jaszczurka 
nie ma w konsekwencji wiecej zdjec niz jego zona!:o)
Ech,moglabym tak opisywac przyrode bez konca...uwielbiam rosliny i zwierzaki!Caly balkon mam w kwiatach...pnaczach...przeroznego rodzaju roslinach...uwielbiam tak siasc sobie przy stoliku,z pucharkiem lodow i zimnym sokiem,wsrod zapachu zielelni...
A zwierzeta?To cud po prostu-sa madre,szybko sie ucza-i to niezaleznie czy mowimy o rybach,plazach,gadach czy ptakach lub ssakach-wszystkie te stworzenia zasluguja na podziw!I ja je podziwiam.
Matka Natura to dopiero matka!!!:o)

Kasa Ponad Wszystko...

Nie wiem czy to hormony czy po prostu wynik mojego przygnebienia ale znow rycze...
Rozmawialam wczoraj z kuzynka,po raz setny chyba pytala co u nas slychac i jak tam robienie dzidziusia?Powiedzialam o ciazy,bardzo sie ucieszyla.Rozmawialysmy tez o moich rodzicach i o tym,ze nic nie wiedza.Nie mowilam,zeby im powiedziala ani zeby nie mowila-zobaczymy co z tego wyniknie.Stwierdzila,ze moj tato jest zapracowany i nie ma czasu do mnie dzwonic,a mama sie gniewa.No wiec wyrazilam swoje zdanie-jak mozna sie tak zapracowac,zeby przez cale tygodnie nie pomyslec o corce???Nie mowie,zeby do mnie wydzwanial,ale 1 smsa moglby raz na miesiac wyslac!Poza tym ostatnio jak zadzwonil to powiedzial pod koniec rozmowy,ze musi konczyc bo przeciez placi za to polaczenie...zrobilo mi sie przykro-to po co dzwonisz skoro tyle cie to kosztuje???Rozumiem,ze sa rodzice,ktorzy wiaza koniec z koncem z trudnoscia,zyja z emerytur lub rent i rzeczywiscie moga przejmowac sie wysokimi kosztami polaczen telefonicznych.Moi rodzice maja wlasny biznes,ktory od lat calkiem niezle prosperuje i raczej na biede nie moga narzekac a pomimo wszystko w domu bez przerwy przewija sie temat pieniadza.
Moja mama potrafi przez godzine opowiadac w jakim biurze zlozyla jaki papier,co powiedziala ksiegowa,jaki blad popelnil tato przy wypelnianiu dokumentow i ile to bedzie ich kosztowac...Czasem chce sie od tego wymiotowac-sluchanie o kredytach,splatach,ratach,kupnach i sprzedazach doprowadzic moze czlowieka do epilepsji!A gdzie rodzina,milosc,szacunek,gdzie cieplo domowe,mysl o przyszlych wnukach,wspolne wczasy...?Moja mama by odpowiedziala:"jak nie bedzie kasy to na wczasy nie pojedziesz!",a tata pewnie by dodal:"sama miloscia dzieci nie nakarmisz!".Pewnie,ze nie ale jak sa uczucia na pierwszym miejscu to i chleb sie znajdzie i wczasy kolo domu mozna sobie zorganizowac-bo jak jest milo razem to zawsze i wszedzie jest fajnie!Tak...moj dom to pieniadze...tu wiele rzeczy musi sie oplacac,najpierw trzeba przeliczyc zeby zdecydowac,ludzie dobrze gdyby sie na cos przydali-jak dla mnie to jakas masakra jest!
Czy pieniadze naprawde daja szczescie?Jesli tak to dlaczego ludzie znani z tv tak czesto sie rozstaja,rozwodza,wpadaja w nalogi a czasem nawet koncza zycie przedwczesnie i w idiotyczny sposob?Dlatego,ze kasa przewraca w glowie-czlowiek chce coraz wiecej i nie przestaje chciec,wiec pracuje coraz bardziej,mniej czasu poswiecajac rodzinie,potrzeby jej czlonkow przelicza na rzeczy materialne tak jakby one byly jedynymi,ktore potrzebuje druga osoba...na plan dalszy schodza uczucia,razem spedzany czas,wspolne rozmowy,a nawet wspolne posilki...to wszystko przestaje byc wazne,bo gore bierze mamona!
Zaczyna sie obled...i ja ten obled widze w swojej rodzinie...niestety.

czwartek, 14 października 2010

Strach Ma Wielkie Oczy...

Od kilku tygodni towarzyszy mi strach...Boje sie,czy maluszek rozwija sie prawidlowo,czy wszystko jest ok...
Probuje sobie tlumaczyc,ze do tej pory lekarka mowi,iz ciaza przebiega tak jak powinna i nie ma sie czym martwic,ze teraz mam lepsza opieke prenatalna niz pierwszym razem,ze jestem pod kontrola lekarza i nie powinnam sie az tak przejmowac.Ale to niewiele pomaga.
Moja przyjaciolka,ktora ma trojke dzieci,powiedziala mi,iz ten strach juz nigdy sie nie skonczy bo troche mi ulzy jak zaczne czuc ruchy plodu,ale potem jak tylko malec nie bedzie przez pol dnia kopal,znow lek da o sobie znac.Potem podobno ten sam niepokoj czuje sie majac dzieci,tylko tym razem mozna je obserwowac i niepokojace sygnaly w pore wylapac.Ech...czy serio tak jest?Czy juz zawsze strach bedzie moim kompanem?
Moj maz tez sie martwi,ale tego nie okazuje-probuje myslec optymistycznie i podtrzymywac mnie na duchu,ze tym razem wszystko bedzie w porzadku.Jednak jak wyszlismy od lekarza kilka dni temu i spytalam,czy byl zestresowany to nie zaprzeczal-przyznal,ze denerwowal sie,ale jak zobaczyl na USG,ze maluszek urosl to mu ulzylo.
Zastanawiam sie,czy to bedzie chlopiec czy dziewczynka?Lekarka mowila mi,ze kiedys plec oznaczano po wysluchaniu bicia serduszka i ze to co uslyszala,"bije na dziewczynke":o)
Zaznaczyla,ze w to nie wierzy bo to nie medyczne stwierdzenie plci a raczej takie ludzkie wymysly,no ale nawet sie ucieszylam na dziewczynke :o)
Co ma byc to bedzie,niech tylko urodzi sie zdrowe...
Moi rodzice wciaz nic nie wiedza,nie pytaja to ich nie informuje.Z mama nie mam kontaktu juz 1.5 miesiaca...coz,przypomina mi to pierwsza ciaze,wtedy nie rozmawialysmy 3 miesiace,az w koncu za namowa meza sie przelamalam i ja poinformowalam.
Teraz tak nie zrobie,bo czuje,ze ona nie chce wiedziec,chyba nawet nie chce tego wnuczecia,wolalaby,zebym inaczej ulozyla sobie zycie-najpierw praca,kariera,kasa...a potem ewentualnie dziecko.
Przykro mi,ze nie liczy sie z moimi wyborami i ich nie akceptuje.
Zreszta pomyslalam sobie,ze wtedy nawet nie przyjechala sie ze mna zobaczyc,zarowno jak w ciazy bylam jak i gdy okazalo sie,ze obumarla i trzeba wykonac zabieg-nie wspierala mnie ani bedac przy mnie ani psychicznie pomagajac mi przez to przejsc...wiec teraz tez by jej przy mnie nie bylo w pierwszych miesiacach ciazy,bo niby dlaczego mialaby nagle zmienic swoje podejscie do tego tematu?Nawet to,ze ciaza jest zagrozona,nie zrobiloby na niej wielkiego wrazenia-jestem tego pewna.Wiec nawet jesli chcialabym powiedziec mamie tylko po to,zeby mi troche pomogla,i tak wiem,ze to bez sensu.
Dobrze,ze mam ta dobra tesciowa...i meza,ktory jest opiekunczy i wyrozumialy...
Robia co moga,zebym wyluzowala,zebym tak bardzo nie bala sie o strate ciazy...ale strach ma wielkie oczy i nie latwo mu umknac...choc probuje jak moge.

poniedziałek, 27 września 2010

Znaki z niebios...

Cos mnie dzis wzielo na pisanie.
Teraz bedzie o sprawach mistycznych,tajemniczych,trudnych do wytlumaczenia...
Trzy lata temu ogladalam  TV program na temat Klasztoru Siostr Dominikanek w Grudku(Krakow),zainteresowal mnie bo opowiadal o cudach plodnosci,o tym,ze przyjezdzaja tam pary,ktore maja problemy z zajsciem w ciaze lub donoszeniem dziecka.Podobno niektore kobiety skazane przez medycyne na bezplodnosc doswiadczaly cudu i zachodzily w ciaze modlac sie do patrona Klasztoru-Sw.Dominika.
Nie wiem dlaczego wpisalam informacje o tym w moim tel.komorkowym(zreszta mam ja do dzis),przeciez nigdy nie mialam zadnych ginekologicznych problemow i myslalam,ze takze nie bede miala klopotu z przyszla ciaza(wtedy nawet nie bylam zareczona a co dopiero mezatka starajaca sie o dziecko),ale cos mi podpowiedzialo,zeby tak zrobic,ze a nuz sie przyda.
I pewnego dnia,jakis czas przed tym jak zaczelismy starac sie po raz drugi o maluszka,jak grom z jasnego nieba przyszla mi do glowy mysl,zeby poszukac,kto jest patronem kobiet brzemiennych.Jest ich kilku ale moja uwage skupil wlasnie Sw.Dominik.Musze zaznaczyc,ze nie naleze do osob co niedziele biegajacych do Kosciola i bezkrytycznie sluchajacych ksiezy-rozmawiam z Bogiem na swoj sposob i wyznaje teorie,ze ksieza to po prostu ludzie i wiekszosci daleko do Apostolow,ktorych powinni nasladowac.
Jednak po odnalezieniu informacji na forach o Sw.Dominiku,napisalam mail do Siostr Dominikanek,opowiadajac swoja historie o tym jak zrobilam nie wiedzac czemu notatke o ich Klasztorze i jak przyszla mi do glowy mysl o znalezieniu info o ich patronie.Dowiedzialam sie bowiem,ze Siostry przysylaja potrzebujacym tzw."pasek Sw.Dominika"-jest to bawelniana tasiemka,ktora kobieta starajaca sie o dziecko lub bedaca juz w ciazy przepasuje sie i nosi pod ubraniem.Poza tym przysylaja tez specjalna modlitwe do tego patrona z prosba o wstawiennictwo i opieke.Bez chwili namyslu postanowilam poprosic  o te rzeczy i po trzech dniach dostalam paczuszke-oprocz wspomnianej tasiemki z nadrukiem poczatku modlitwy,otrzymalam tez historie zycia tego Swietego,modlitwy do Niego,2 medaliki oraz zapewnienie,ze w kazdy wtorek odbywa sie w Klasztorze zbiorowa modlitwa w intencji wszystkich,ktorzy oddaja sie w rece tego Swietego.
Zaczelam wiec codziennie nosic ten "pasek" i odmawiac modlitwe przynajmniej 2 razy dziennie.Zaszlam w ciaze w pierwszym cyklu staran,a co jest najbardzej niesamowite,w momencie kiedy zalozylam ta tasiemke,i zaczelam sie modlic,poczulam przeszywajacy bol implantacyjny-wiedzialam,ze to ten rodzaj bolu bo to samo czulam za pierwszym razem,gdy zaszlam w ciaze.To bylo jak znak,ze Sw.Dominik zdecydowal sie mna opiekowac.Bardzo wierze,ze to co robie mi pomoze,ze teraz wszystko przebiegnie tak jak powinno bo mam wsparcie "z gory".
To takie dziwne...nigdy nie odwolywalam sie do zadnego patrona a teraz ogarnelo mnie przekonanie,ze "KTOS" mnie wprowadzil na wlasciwa droge.
Moze to tak jest,ze dostajemy pewne znaki od Boga,tylo nie potrafimy ich odczytac...?Siostry w odpowiedzi na moja historie napisaly,ze "widac Boze prowadzenie...",ciesze sie wiec,ze krocze ta sciezka.
Teraz musze konczyc ten wpis bo oczy same mi sie zamykaja...to pewnie hormony...maluszek domaga sie drzemki...

Moja tesciowa a moja mama-jak woda i ogien...

Dzis mam dzien przemyslen...ostatnio zle spie-budze sie o 4ej rano i nie moge zasnac przez 3-4 godziny...to meczace jest bo potem czuje sie jakbym dostala ciosy w glowe.
Moze to hormony,a moze stres...?Moze jedno i drugie...?
Wczoraj kuzynka zapytala mnie w mailu czy przylece z mezem do Polski na Swieta Bozego Narodzenia,mowila,ze rozmawiala z moja mama gdyz ona wybiera sie do moich rodzicow spedzis swieta i tak sobie o tym gadaly.No i ze zapytala o nas,a mama odpowiedziala,ze dla nas zawsze drzwi jej domu sa otwarte.
Tak,tylko,ze nie kontaktuje sie z nami juz wiecej niz miesiac,wiec nie wiem jak to sobie wyobraza?Ze sami z siebie,bez jej zaproszenia kupimy bilety i nagle pojawimy sie u niej na swieta???Jesli tak mysli to grubo sie myli...
To takie dziwne i chyba niespotykane,ze matka nie ma pojecia o ciazy corki a tesciowa wie wszystko i sie nia opiekuje...tak jest u mnie-moja mama nie pyta,moj ojciec tez,wiec powiedzialam sobie,ze jesli nie obchodzi ich co u mnie slychac to wiedziec nie beda.Prawdopodobnie dowiedza sie przy rozmowie w okresie swiatecznym,gdy bedziemy sobie skladac zyczenia przez telefon.
To niesamowite jaka ta moja tesciowa jest dobra-pomaga nam we wszystkim,dwoni codziennie spytac jak ja sie czuje,zaoferowala,ze bedzie nam gotowac i sprzatac,bo lekarka powiedziala mi,zebym do konca trzeciego miesiaca ciazy wstrzymala sie od obowiazkow domowych,dzwigania rzeczy czy przemeczania sie-po prostu jest zwiekszone ryzyko straty ciazy gdy juz sie jedna poronilo.
Wiec stosuje sie do zalecen choc dla mnie to trudne,bo nie jestem przyzwyczajona siedziec gdy ktos kolo mnie biega i sprzata mi dom.U mnie w rodzinie moglaby istniec sytuacja odwrotna-ze moja mama siedzi a ja ganiam ale na pewno nie taka,ze ja nic nie robie a ona wypelnia moje obowiazki.
Dlatego dziwnie sie czuje,gdy tesciowa mi pomaga a ja tylko patrze...
W piatek wizyta u lekarki,USG i dalsze zalecenia-mam nadzieje,ze wszystko przebiegnie prawidlowo,ze dowiem sie,iz malenstwo rosnie i rozwija sie na medal-bardzo bym tego chciala!
Zastanawiam sie,czy nie zaproponowac tesciowej,zeby z nami pojechala,pewnie by sie cieszyla widzac swoje wnucze na monitorze?Porozmawiam o tym z mezem.
To zlota kobieta jest,niesamowicie dobra...uczuciowa...rodzinna...wszystkim zycze takiej tesciowej!
Ma inne priorytety zyciowe niz moja matka,inaczej tez patrzy na ludzi-nie wazne dla niej jest czy ktos jest prawnikiem czy rzeznikiem,wazne,ze jest uczciwym czlowiekiem i wykonuje prace taka jaka moze,zeby utrzymac sie przy zyciu.Dla niej pierwsza rzecza jest rodzina,absolutnie nie chce zwad i klotni,probuje zawsze lagodzic sytuacje i tlumaczyc nam,ze trzeba zyc razem,pielegnujac rodzinne wiezy.Patrzy na charakter czlowieka,jego osobowosc,temperament a nie na to ile ktos zarabia,gdzie robi kariere i czy ma wille z basenem.Nigdy tez nie zawiera kontaktow z ludzmi ani ich nie utrzymuje tylko dlatego,ze moga jej sie przydac-a chyba robi tak spora ilosc ludzi.I to co jest rowniez godne podziwu to to,ze oddalaby ostatni kes,zeby jej dzieci nie byly glodne-nie dba o gromadzenie kasy dla siebie,powiekszanie majatku,a wszelkie dodatkowe pieniadze jakos inwestuje tak,ze korzysc maja jej dzieci.
Ale po pierwsze wyznaje zasade,ze pieniadze to nie wszystko,ze sa rzeczy wazniejsze,takie jak:milosc,szczescie,czulosc,cieplo drugiego czlowieka,troska o kogos czy poczucie bezpieczenstwa,tak wszytstkim potrzebne-bardzo ja podziwiam,jest godna nasladowania!
Jest tak rozna od mojej mamy...to wlasnie od tesciowej ucze sie otwartosci,milego nastawienia do zycia,radosci z malych rzeczy,a przede wszystkim tego,ze rodzina jest najwazniejsza i ze trzeba dbac o to,zeby panowaly w niej: milosc i szacunek...
Za to moja mama jest osoba despotyczna,zawsze wiedzaca lepiej i nigdy nie popelniajaca bledow(przynajmniej ona tak uwaza).Dla niej zawsze liczyly sie dobre szkoly dla nas,potem nie byle jakie zawody i najchetniej widzialaby swoje dzieci w fotelach ze skory,z kieszeniami pelnymi kasy i z planami wileoletniej kariery.Zawsze musialam byc w szkole najlepsza,albo przynajmniej jedna z najlepszych,nie moglam decydowac o sobie w kwestii wyboru szkoly sredniej czy studiow-zawsze w jakis sposob bylo mi to narzucane.Mialam spelniac ambicje mojej mamy...Dopoki mieszkalam z rodzicami,szantazem i zlym traktowaniem mnie wymuszali,zebym robila to co chcieli.Od kiedy jednak mieszkam tysiace kilometrow od nich,takie akcje sa niemozliwe wiec co jakis czas dochodzi miedzy nami do klotni i potem sa dluuuuuuuuugie ciche dni...Sa w stanie nie pytac jak zyje i czy jestem zdrowa przez cale miesiace tylko dlatego,ze zamiast poswiecac sie karierze,ktora dla mnie zaplanowali,postanowilam zostac matka,a co za tym idzie byc w ciazy,urodzic i wychowywac malego czlowieka-cud natury,ktory jest moim marzeniem.
Gdy stracilam pierwsza ciaze,liczylam na to,ze moja mama przyleci do mnie,ze bedzie dla mnie wsparciem.Ale sie grubo pomylilam-to tesciowa siedziala przy mnie w szpitalu,to ona przychodzila mnie pocieszac,to ona pomagala stanac na nogi po tak duzej traumie.Moja matka ograniczyla sie do kilku telefonow i smsow...Zeby bylo smieszniej,nalezy do osob,ktore finansowo nie maja problemow,wiec dla niej kupic bilet i przyleciec do mnie nie stanowilo wielkiego wydatku.Zreszta tak zrobila jakies 1.5 miesiaca po moim poronieniu,ale przyleciala gdy juz sie podnioslam z bolu i w zasadzie to mile spedzila tu 2 tygodnie zwiedzajac,spacerujac i zachwycajac sie sloncem i morzem...Nie byla to wizyta dla mnie,zrobila to dla siebie-tak jak zawsze.
Do tej pory mam zal,ze nie byla przy mnie gdy jej potrzebowalam,ale w sumie to powinnam sie juz do tego przyzwyczaic bo zawsze ktos albo cos byl bardziej wazny od jej corki...
Chociaz ona nie ma sobie nic do zarzucenia,nie chce dostrzec swoich bledow i jest przekonana,ze zawsze wszystko robila i robi dobrze,wiec dyskusja z nia na takie tematy jest bez sensu.
Zawsze zastanawiam sie nad swoim zachowaniem,gdyz nie chce byc taka jak ona.Wielokrotnie mysle,co moja mama by powiedziala czy zrobila i wtedy robie cos przeciwnego bo nie chce,aby ktos czul sie tak jak ja wielokrotnie czulam sie z jej powodu...
Chcialabym byc taka matka jaka jest moja tesciowa,taka babcia a przede wszystkim-takim czlowiekiem...

czwartek, 23 września 2010

WROCILAM...I TO NIE SAMA...



Dlugo mnie tu nie bylo...ale teraz wracam!
Ostatni post byl smutny,w zasadzie pelen rozpaczy.Ten bedzie wesoly bo zmienil sie moj humor,znow czuje radosc i szczescie,choc przepelnione delikatnym stresikiem.
Znow jestem W CIAZY!!! Po stracie poprzedniej(od tego momentu minelo pol roku) bylo we mnie wiele zalu ale teraz raduje sie bo wczeraj widzialam na USG nasze malenstwo.Maz sie cieszy i stara sie robic wszystko,zebysmy nie wracali do sytuacji sprzed kilku miesiecy kiedy to ciaza obumarla.Wyglada na to,ze teraz wszystko bedzie dobrze,tak jak byc powinno.Znow czuje te emocje,znow sie usmiecham do siebie gdy o tym mysle-to wspaniale,niepowtarzalne uczucie!
Z mama nie rozmawiam od miesiaca,jak zawsze poklocilysmy sie o to,ze nie ide do pracy i nie robie kariery tylko skupiam sie na tym,zeby miec dziecko-ona nigdy mnie nie rozumiala,ba! nawet sie zbytnio nie starala zrozumiec moich pragnien i marzen...zawsze tylko sluchala siebie...juz chyba przestane sie ludzic,ze to sie kiedys zmieni.
Dlatego postanowilam,ze jej nie powiem,ze jestem w ciazy,chyba,ze zadzwoni i zapyta co u nas slychac to wtedy tak.Sama jednak nie bede zdawac raportu komus,kogo wcale to nie obchodzi.
Ach...za to moi tesciowie przechodza samych siebie-to wielcy ludzie o wielkich sercach!Sa pelni checi niesienia pomocy,pelni rodzinnego ciepla...mysle,ze takich ludzi jest niewielu i to istny cud,ze trafilam do takiej rodziny-jestem za to wdzieczna losowi!
Dzis tesciowa zadzwonila i 5 razy powtorzyla,zebym sie nie sytresowala a ja 5 razy powiedzialam,ze po wczorajszej wizycie u lekarki i upewnieniu sie,ze malenstwo choc dopiero ma 6 tygodni,posiada bardzo silne serduszko(ktore slyszelismy i nawet bylo widoczne na zblizeniu),zrelaksowalam sie i jestem spokojna.Nastepna wizyta za 10 dni-dostalam progesteron,zeby pomoc w podtrzymaniu ciazy bo po poronieniu jest wieksze ryzyko straty nastepnej ciazy wiec lekarka zrobila bardzo dobrze,ze przepisala hormon,ktory jest odpowiedzialny za rozwoj ciazy.
Tesciowa wczoraj plakala z radosci,podobnie sie zachowala gdy kilka dni temu powiedzielismy jej,ze sie udalo i ze test ciazowy wyszedl pozytywnie.To zlota kobieta jest,przypomina mi moja swietej pamieci babcie-najlepszego czlowieka jakiego kiedykolwiek znalam...czasem mysle,ze to ona jest przy mnie w postaci tesciowej :-)
Jejku,jak sie ciesze,ze bedziemy rodzicami!To takie wspaniale!!!

sobota, 10 kwietnia 2010

Pokoj Ich Duszom...



Od dzis rozpoczyna sie tygodniowa zaloba narodowa w Polsce...
Prezydent Polski Lech Kaczynski,jego zona i wspolpracownicy,glowy Kosciola oraz najwazniejsi oficerowie naszej armii nie zyja...zgineli w katastrofie lotniczej...
Rano zadzwonila do mnie mama pytajac,czy ogladam telewizje.Nie ogladalam ale natychmiast wlaczylam,gdy powiedziala mi co sie stalo.To straszna tragedia,wprost nie do uwierzenia...tylu ludzi,ktorzy lecieli aby uczcic 70ta rocznice zbrodni katynskiej zginelo...glowa naszego panstwa,wielu waznychi politykow...wciaz docieraja do nas zbiezne informacje ilu w zasadzie bylo pasazerow,wciaz nie wiadomo szczegolow tego feralnego lotu,wciaz czekamy na jakies sprawdzone informacje...
Jutro pojade na msze i bede sie modlic za dusze tych tragicznie zmarlych ludzi...nieprawdopodobna tragedia,ogromna strata dla Polski,wielki szok...
Nie moge ochlonac,rozbolala mnie glowa,co chwila poplakuje...mowie sobie,ze widocznie tak mialo byc,ze za ich smiercia kryje sie jakis glebszy sens,ktorego jeszcze nie znamy...
To niesamowite jak bardzo moze poruszyc nas smierc ludzi,ktorych przeciez nigdy osobiscie nie poznalismy,znalismy jednak ich twarze z telewizji,gazet,ich glosu sluchalismy wielokrotnie podczas debat sejmowych jak i w radio oraz w  przeroznych programach telewizyjnych...a teraz juz ich nie ma wsrod nas...utrata tych ludzi to prawdziwa tragedia narodowa...
Pokoj Ich Duszom...

niedziela, 28 lutego 2010

Pozegnanie Malego Aniolka...



Na zawsze pozegnalam naszego maluszka...Wczoraj mialam zabieg usuniecia obumarlej ciazy.
Wbrew temu co by sie wydawalo,dzis czuje sie lepiej niz wczoraj czy przedwczoraj.Psychicznie troche odzylam,chyba przekonanie,ze juz nie mam w sobie martwego zarodka pomaga mi stanac na nogi.Moge o tym rozmawiac co do tej pory bylo dla mnie niemozliwe.Jeszcze drecza mnie mysli w stylu:"dlaczego to na mnie trafilo,czemu inne dziewczyny rodza zdrowe dzieci a ja musialam stracic ciaze...?",ale coraz czesciej probuje odpowiadac sobie na te pytania i odpowiedzi jakie padaja w mojej glowie,rowniez sa pewnego rodzaju pomoca.Mysle sobie,ze skoro co wieczor prosilam Boga,zeby dal nam zdrowe dziecko,ktore prawidlowo sie bedzie rozwijalo w moim wnetrzu,bedzie pozbawione chorob i porod odbedzie sie bez problemow,to widocznie Bog chcial spelnic moja prosbe wiec skoro ten maluszek nie urodzilby sie zdrowy,po prostu zdecydowal przerwac mu zycie.
Mam nadzieje,ze nastepna ciaza bedzie udana i ze za jakis czas poczujemy z mezem wielka radosc trzymajac nasze dzieciatko w ramionach.
Wszyscy mi mowie,ze jak sie urodzi dziecko,kobieta zapomina o straconej wczesniej ciazy,ze radosc z potomka,ktory przyszedl na swiat jest tak duza,iz gasi smutek po wczesniejszej stracie.
Nie wiem czy mozna zapomniec ale byc moze wtedy w inny sposob podchodzi sie do przeszlosci-pewnie jak bede patrzyla na moje dziecko,pomysle,ze cos sie musialo stac,zeby ono sie pojawilo i tym czyms byla strata pierwszej ciazy...Chyba lepiej tak sobie to tlumaczyc niz pluc na swoj los.
Wiec zegnam nasze nienarodzone dziecie,zawsze bedzie dla mnie moim Malym Aniolkiem...
Zegnam w nadziei,ze umarlo aby nastepne moglo sie narodzic...

piątek, 26 lutego 2010

Strata...bol...rozpacz...

Wczoraj sie dowiedzialam,ze ciaza obumarla...
Tak trudno sie z tym pogodzic,tak trudno to zrozumiec...
Idac na badanie spodziewalam sie uslyszec wiele,przygotowywalam sie na rozne negatywne sytuacje ale nie na taka,nie na wiesc,iz nasze malenstwo nie zyje.Wiem,ze dziecko nie bylo w pelni rozwiniete ale na pierwszym USG serduszko mu bilo,wiec zylo...a teraz nie zyje.
Najgorsze jest poczucie,ze ono wciaz jest we mnie,ze musze isc na zabieg,zeby je wyjac,zeby oczyscic macice z tego co po nim zostalo.
Nie moge sobie dac z tym rady,nie jestem w stanie z nikim rozmawiac,dopuszczam do siebie tylko mojego meza.Ludzie chca pomoc,moja tesciowa,ktora poronila dwie ciaze,pragnie byc blisko mnie,mowi,ze wie jak ja sie czuje,chce dotrzymywac mi towarzystwa.Lecz ja nie potrafie teraz dzielic sie swoimi uczuciami z innymi ludzmi.Wiem,ze takie zamykanie sie w sobie nie jest dobre ale na razie nie umiem zachowywac sie inaczej.
To tak bardzo boli...to prawie fizyczny bol...to tak jakby pekalo serce...
Boje sie,ze kiedy znow zajde w ciaze(daj Boze!),nie bede potrafila cieszyc sie z tego tak jak cieszylam sie teraz,ze bede odczuwala staly i niepohamowany lek przed tym co moze sie stac,ze sytuacja moze sie powtorzyc i cale 9 miesiecy zamiast radowac sie z blogoslawionego stanu,bede zdystansowana i wiecznie przygotowana na najgorsze.
Jednoczesnie wiem i jestem tego pewna na 100%,ze jezeli kiedykolwiek urodze dziecko,bedzie ono moim calym swiatem.Zastanawiam sie,czy nie zdecyduje sie zaraz potem na kolejne,skoro mam problemy,zeby donosic ciaze,na co mam czekac?Dlaczego nie kuc zelaza poki gorace?Po co ryzykowac strate szansy na kolejne dziecko ze wzgl na uciekajace lata?
Boze,jeszcze nie mam pierwszego a juz mysle o drugim,tymczasem we mnie wciaz tkwi malenki czlowieczek,ktory zmarl i nawet nie wiem kiedy...
Teraz kiedy doswiadczam tego bolu,tego ogromnego zalu,zlosci na caly otaczajacy mnie swiat za to co sie stalo,nie wyobrazam sobie co moga czuc kobiety tracace dzieci w ostatnich miesiacach ciazy lub co gorsza,dzieci ktore urodzily i wychowywaly przez kilka,kilkanascie czy kilkadziesiat lat...Jaka to musi byc trauma!
Ja sobie tlumacze,ze tak zadecydowala natura i pewnie miala ku temu powod.
Mozna sobie to tlumaczyc na wiele sposobow ale przejsc do porzadku dziennego po takiej stracie jest bardzo trudno...
Musze myslec o przyszlosci,o tym,ze mozemy starac sie o kolejne dziecko,ze zawsze jest nadzieja...czy jestem w stanie tak myslec?Pewnie tak,bo nadzieja umiera ostatnia...

sobota, 16 stycznia 2010

WSZEDZIE DOBRZE,GDZIE NAS NIE MA...


Czasem zastanawiam sie,co ja tu robie...?
Nie dlatego,ze mam zla sytuacje rodzinna-meza do bani,tesciowa nie do zniesienia czy zero kontaktu ze szwagierka-nic z tych rzeczy.
Jesli chodzi o meza to jest super,tesciowa swietna,szwagierka tez daje rade.Jednak zyje poza granicami swojego kraju,poznalam obyczaje,tradycje,nauczylam sie tutejszego jezyka i niby teraz wszystko powinno isc z gorki.Kazdego dnia czuje sie tu lepiej,pewniej i bardziej "u siebie",ale gdy cos mi nie wychodzi to winie wlasnie ta sytuacje-ze jestem zagranica.Wtedy nasuwaja sie mysli typu "gdybym byla w Polsce,to poszlabym,zrobilabym,powiedzialabym,mialabym juz to z glowy a tu...wszystko jest inaczej".
Ostatnio taka sytuacja dorwala mnie jesli chodzi o pierwsza wizyte u ginekologa podczas gdy jestem w ciazy.W Polsce pierwsza taka wizyta jest najdluzsza sposrod wszystkich jakie kobieta odbywa podczas calej ciazy i liczy ok.30 min-jest wywiad lekarski,bad.ginekologiczne,USG,wypisanie skierowan na calosciowe bad.moczu oraz krwi;jesli lekarza wspolpracuje z polozna,to od razu jest tez rozmowa z polozna,ktora dowiaduje sie o sytuacji rodzinnej i spolecznej pacjentki,o jej problemach,itp.
Z tak przeprowadzonej wizyty przyszla mama wychodzi z gabinetu lekarskiego upewniona,ze z jej ciaza jest wszystko w porzadku,wie,ze na drugi dzien wykonana jej zostanie seria badan laboratoryjnych,szybciutko odbierze wyniki i po konsultacji z lekarzem bedzie juz calkiem spokojna,gdyz bedzie wiedziala czy ma dobre wyniki oraz jak nalezy je poprawic na wypadek,gdyby byly zle.
Tu natomiast po wejsciu do gabinetu lekarza(facet ok.40tki),uslyszalam pyt. co mi jest?Powiedzialam,ze mysle,iz jestem w ciazy."Myslisz??!" spytal z wymownym wyrazem twarzy.Odpowiedzialam,ze tak gdyz 2 razy wyszedl mi test ciazowy pozytywnie,chcialam opowiedziec kiedy wykonalam testy ale jego to nie interesowalo,stwirdzil,ze to dla niego bez znaczenia!I zaczal wypisywac mi skierowanie na bad.moczu ze stwierdzeniem ciazy.Wiec chcialam mu powiedziec,kiedy ostatni raz mialam okres(bo przeciez to pierwsza rzecz,o jaka pyta ginekolog),ale on i tym nie byl zainteresowany,stwierdzil,zebym po prostu na drugi dzien zaniosla mocz do badania i tyle.Wiec spytalam,czy moglby mnie przebadac ginekologicznie,gdyz sie denerwuje,czy wszystko ze mna jest w porzadku pod tym wzgledem,poniewaz prawie 2 lata nie bylam u ginekologa.No i wtedy otrzymalam odpowiedz,ktora mnie prawie powalila,uslyszalam z ust owego lekarza:"A to juz twoja sprawa,ze nie bylas!".I mnie nie zbadal!!!
Moze jeszcze probowalabym go usprawiedliwiac,gdyby mial wiele pacjentek,duzo pracy itp,ale on sie caly czas nudzil-wychodzil z gabinetu,przechadzal sie po korytarzu,flirtowal z pielegniarka a pacjentek zapisanych do niego mial o 2/3 mniej niz lekarz przyjmujacy w gabinecie obok!Ale moze wlasnie to,iz jego etyka lekarska jest ponizej zera,nie ma za grosz zdolnosci wzbudzania zaufania u pacjentek,nie wykazuje checi do pracy oraz brakuje mu profesjonalizmu w kazdym calu decyduje o liczbie kobiet,ktore sie do niego na wizyty zapisuja.Ja nalezalam do tzw pacjentek automatycznych czyli zarejestrowanych bez wyboru okreslonego lekarza i...niestety trafilam na tego oszoloma!
Wzielam wiec swistek,ktory wypisal i wyszlam.Moja wizyta wiec trwala nie 30 minut,lecz 30...sekund!W glebokim szoku bylam przez caly dzien.Teraz juz troche wyluzowalam,bo wynik ciazowy z moczu byl pozytywny,oprocz tego wyniki bad.moczu sa dobre,wiec to jedyna pocieszajaca rzecz wynikajaca z tej calej wizyty.Oczywiscie stracilam kilka dni,gdyz u lekarza bylam w srode,w czwartek mialam oddac mocz do bad.,w piatek go odebrac ale juz po godzinach przyjec owego lekarza,wiec nie moglam wynikow z nim skonsultowac,dzis mamy sobote a jutro niedziele-tak wiec to jakby 5 dni w plecy!W poniedzialek ide do innego lekarza,mam nadzieje,ze wizyta bedzie przyjemniejsza i z pozytkiem dla mnie.
Ale oczywiscie calutki dzien myslalam nad tym,ze gdybym byla w Polsce to...
Tak to juz jest-wszedzie dobrze,gdzie nas nie ma!

środa, 6 stycznia 2010

MOJE MARZENIE SIE SPELNIA...





Jestem baaaaaaaardzo szczesliwa!!!
Dzis test ciazowy wyszedl...POZYTYWNIE!
Miala przeczucie,ze tym razem sie udalo,ze te symptomy,ktore odczuwam to nie moje urojenie ale fakt,no i mialam racje-jestem w ciazy!
Moj maz przyjal to z wielka radoscia,cieszylismy sie jak dzieci-pewnie,gdyby ktos moglby nas zobaczyc,pomyslaby,ze zwariowalismy.Dzis maz ma wolne w pracy wiec caly dzien jestesmy razem,od czasu do czasu wracajac wciaz do tego samego tematu-"jestesmy" w ciazy!
Mysle,ze do lekarza wybiore sie za jakies 2 tygodnie bo chcialabym,zeby na USG cos mozna bylo zobaczyc,chociazby malutka "fasolke" i zeby mozna bylo spradzic,czy bije seduszko...jejku,jak sie ciesze i nie moge sie doczekac obrazu na monitorze USG,badan,tego calego medycznego zamieszania.
Napisalam rodzicom smsa z wiadomoscia,ze test ciazowy wyszedl pozytywnie.Poinformowalam tez przyjaciolki,wieczorem idziemy do tesciow w odwiedziny wiec oni rowniez sie dowiedza.Pewnie beda sie cieszyc bo wydaje mi sie,ze bardzo czekaja na wnuka.A moi rodzice?Mama odpisala na smsa,ze gratuluje i ze jest najszczesliwsza przyszla babcia.Hmm,niby powinnam radowac ale sie poplakalam...poniewaz oczekiwalam,ze zadzwoni,ze porozmawiamy,w koncu nie mamy ze soba kontaktu juz wiele tygodni.Moj maz tez troche poczul sie zawiedziony tak skapa i oficjalna reakcja moich rodzicow...No coz,oni sie chyba nigdy nie zmienia.
Moze lepiej o ich zachowaniu nie myslec bo teraz kazdy moj stres odbiera tez dzieciatko,ktore sie we mnie rozwija.Teraz tylko jedna mysl powinna zamieszkac na stale w mojej glowie-bedziemy miec dziecko!
To taka magia,takie czary-z dwoch malusienkich komorek rozwinie sie czlowiek...a ja bede mama,moj maz tata,my pelna rodzina-moje marzenie sie spelni!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

MOZE TYM RAZEM...?



Znow odezwala sie we mnie nadzieja,nadzieja na macierzynstwo!
Okres spoznia mi sie 9 dni,biust stal sie bolesny i to nawet bardzo,mam calkowity brak apetytu...czy to ciaza czy moje urojenie-zadaje sobie pytanie niemal codziennie ale czekam do moich urodzin,ktore beda juz niebawem,zeby zrobic test ciazowy i sie przekonac.Jesli wyjdzie pozytywnie(daj Boze!) to bedzie to najpiekniejszy prezent urodzinowy w calym moim zyciu!
Podzielilam sie juz moim podnieceniem z mezem i przyjaciolkami.Z rodzicami niestety nie bo od 3.5 miesiecy ze soba nie rozmawiamy.Nie zmienily tego nawet swieta i Nowy Rok...coz,widocznie tak musi byc.Moze wola dowiedziec sie,ze corka jest w ciazy od znajomych niz bezposrednio ode mnie...?
Chyba jestem tym wszystkim zestresowana bo mam problemy ze snem-w dzien jestem spiaca i chodze jakby mnie ktos kolkiem w glowe strzelil,natomiast w nocy zasypiam ok1-2giej i potem budze sie o 7ej rano i po spaniu.Od kilku dni pamietam dokladnie co mi sie sni nad ranem bo to zazwyczaj jakies koszmary sa i mnie wybudzaja.Tak,to pewnie stresik,nerwy po prostu.
Kumpelki trzymaja kciuki malo sobie palcow nie powylamuja,maz jakby ciut przejmuje mojego stresa i powoli zaczyna sie dopytywac o objawy i czy mozliwe,ze jakas mala milosc tam w srodku mnie sie rozwija a ja normalnie nie moge skupic mysli na niczym innym.Miesiac temu nie mialam takiego opoznienia,ale i tak dosc szybko wykonalam tescik i...rozczarowanie z niedowierzaniem wypelnilo kazda komorke mojego ciala ... jejku,pamietam,ze ryczalam potem jak bobr,no bo juz sie nastawilam psychicznie,ze bedzie bejbik a tu skucha.
Ale moze teraz sie uda,moze tym razem to nie falszywy alarm?
Szkoda,ze tego nie mozna wiedziec od razu,ze nie ma jednoznacznych symptomow ciazy,ktore kazda kobieta moglaby zweryfikowac od razu,by miec 100% pewnosci.
My nie staramy sie zbyt dlugo,na poczatku po slubie pomyslalam "niech sie dzieje co chce" ale gdy miesiace mijaly i nic sie nie dzialo(ciazy nie bylo) to zaczelam sie martwic.I wtedy rozpoczelismy tzw starania(wyliczanie dni plodnych,obserwacja tego i owego w moim cyklu oraz rzecz jasna intensywne korzystanie z uciech w okresie owulacji) i w ten sposob probowalismy zdzialac dziecinke drugi miesiac.
Wiem,ze niektore pary probuja przez pol roku,inne rok i dopiero po roku takich staran mozna zaczac sie przejmowac.Ale to tak latwo powiedziec,sama tak kiedys gledzilam dopoki nie stalam sie bohaterem takich historii.Teraz to ja wyplakiwalam sie przyjaciolkom,ze przeciez powinna byc ciaza a jej nie ma,no i dlaczego,czemu to mnie spotyka,itp.
Miejmy nadzieje,ze teraz bede plakala ze szczescia-tego sobie zycze!
Wierze,ze milosc moze zdzialac cuda-mnie i mojego meza polaczylo to uczucie,odnalezlismy sie na swiecie jak dwie polowki tego samego jablka...przetrwalismy wszelkie przeciwnosci losu(a bylo ich wiele),a teraz pragniemy aby nasza milosc zaowocowala...i zaowocuje,jestem tego pewna!

Szczypta humoru-polaskocz dziewczyne!